filc szycie kartki biżu kosmetycznie decu decu Inne

poniedziałek, lipca 16

Bo do tańca trzeba... stroju ;)

Od dłuższego czasu taniec i śpiew wypełnia nasz dom. Do jedzenia, zabawy czy kąpieli biegnie się tanecznym krokiem, na ustach z melodią (słowa do melodii wymyślane na poczekaniu ;)). Oczywiście są wyjątki, gdy jest obojętnie albo ciekną łzy, ale ogólnie nie ma dnia bez tych wydarzeń. Dla uściślenia, nie o mnie mowa ;). Choć też podśpiewuję czasem, to u mnie stopień zaawansowania nie jest aż taki. Wieeeelkim marzeniem była szkoła tańca, zajęcia z tańczenia, nauka tańca itp. No i chciałam je zrealizować, ale ostatnio był życiowy chaos, a po przyjeździe nie miałam głowy do szukania zajęć, czytania rencenzji itp... Aż tu mama jej ulubionej sąsiadki mi mówi, że jej córka chodzi na fajne zajęcia z baletu i jazz`u, poleca, właśnie trwają zapisy i takie tam, więc oczywiście był szał, no i zapis ;). No, ale powstał poblem w czym będzie to tańczenie, no więc miałam wyzwanie, żeby skompletować strój. Oglądałam w sieci różne spódniczki, ale oczywiście poszłam na żywioł i wyszła kompletnie inna niż zamierzałam, są defekty, ale i tak jest szał tancerki, a to już dla mnie najważniejsze :)). Oczywiście nie byłabym sobą gdybym kompletu nie zrobiła, więc do body doszyłam (krzywulcowo, ale jest!) tiulową falbankę na kształt serduszka i zrobiłam opaskę. Buty nam odbiegają kolorystycznie. Zamawiane przez internet jako róż, a dla mnie to łosoś lub brzoskwinia, ale nieważne ;).

A oto tancerka ma:


 Niestety typowa taneczna fotorelacja wyszła wielce rozmazana, więc zostały pozy ;):




Krzywulcowe serducho :).




Falbany.
Tiul na spódniczkę był błyszczący. Tylko taki znalazłam w tym odcieniu ;).


Pas oraz prześwitujące rajstopki podciągnięte do pępka ;).


Pod spodem podszewka z satyny, tej samej co i pas.
Ciężko to dobrze rozłożyć,ale pogląd jest :).



Opaska.


A tu urywki demonstracji stroju Tacie :).


No i ujęcie z przemyśleń: "jak to będzie z tym tańczeniem?" :).


Jesteśmy po pierwszych zajęciach i uważam, że było super!! Ona zachwycona, a i ja podglądająca przez małe okienko uśmiechałam się cały czas, bo udała mi się realizacja jej marzenia z nawiązką :)).

Miłego tygodnia!!
A.


niedziela, lipca 8

Chaos

Ciężko jest powrócić do bloga... Od lutego wyłączyłam się zupełnie z tego świata. Nie zaglądałam też do Was. Nie wiem nawet czy mnie ktoś jeszcze pamięta...
Pod wpływem różnych potrzeb coś tam powstawało, ale to tak baaaardzo rekreacyjnie.

Opuściłam niedawno już nasz piękny kraj, a w głowie mam tytułowy chaos. Tyle myśli mi się pałęta, tyle przemyśleń nad życiem się przewija, że ciężko mi to wszystko ogarnąć. Tych kilka miesięcy zmieniło we mnie wiele. Inaczej zaczęłam patrzeć na świat, pewne rzeczy stały się błahe, inne znowu dużo bardziej ważne niż wcześniej. Po raz kolejny moje plany zweryfikowało życie i muszę ciągle jeszcze wiele ułożyć sobie w głowie. Na wszystko potrzebuję więcej czasu niż zwykle. Na zagoszczenie tutaj na dobre też jeszcze mi trochę trzeba.

Trochę się krzątam po pracowni, coś dłubię, ale wszystko idzie bardzo opornie. Brak sił i czasu też robi swoje.

Żeby nie było tak całkiem goło, to fotorelacja z kreatywnych zabaw jakie ostatnio przygotowałam dzieciom i efekty ich prac :).

Czyli zabawy z kolorową masą solną/ciastoliną :). Jedna uczestniczka jest na bezglutenowej diecie i mimo, że dziewczyny są na tyle duże, że raczej by nie wpadły na pomysł jej jedzenia, to nie mając doświadczenia bałam się, że może być jakaś skórna reakcja, więc bazowała na mące ryżowej, soli, skrobi kukurydzianej, oleju, i wodzie. Tu proporcje. Do kolorowania posłużyły mocno nabarwnikowane tutejsze napoje w proszku Koolaid, których bym nigdy nie wypiła takie to kolorowe... ;). Natomiast do różnego farbowania na potrzeby kraftowe nadają się świetnie.


Nasz sprzęt. Wałki, foremki i niemowlęce gryzaki - wytłaczarki wzorów ;)


Na każdego czekała paczuszka z kulkami.


Było ugniatanie...


I rolowanie.




Te łapki mnie rozbrajały ;).


Powstały marchewki...


...uśmiechnięte serduszka :)...


...urodzinowe babeczki...


...bałwany...


...ślimaki...


oraz masę innych indywidualnych prac ;).


A na koniec wygłupy z ciastolinowymi lizakami.



No, a po, obowiązkowy relaks przy kawce i zabawa!


Na następne zajęcia obiecana jest modelina i wypiekane koraliki :).

A że maluchy nie były tym razem przewidziane, to jeszcze migawka z innej chwili, gdy to mój maluch dostał farby:




No i tradycyjnie mega fotorelacja mi wyszła... Ale wierzcie mi, że mogłabym więcej ;).

Postaram się częściej i treściwiej ;).
Miłego tygodnia!!
A.


wtorek, lutego 21

...

Nie było mnie trochę i jeszcze trochę nie będzie... Tym razem powód nie jest tak trywialny jak dotychczas: brak weny czy ciążowe komplikacje. Niespodziewanie i w wielkim cierpieniu odszedł mój Tata... Do dziś to do mnie nie dociera i  pewnie jeszcze bardzo długo do mnie nie dotrze...

Dosłownie tuż po tym jak zostałam z dziećmi sama na 1,5 tygodnia i zastanawiałam się czy dam tak długo radę, dostałam informację, że znalazł się na OIOM-ie bez żadnych szans. Mimo, że od kilku miesięcy był słabszy, rozmawiałam z Nim dzień wcześniej i był jak nigdy żywotny. Chorował, był bardzo silny, wierzyłam, że i tym razem się uda. Jednak lekarski wyrok bardzo niepokoił... Wszyscy błagali mnie, żebym nie przyjeżdżała w nerwach, w te mrozy i jeszcze sama z dziećmi. W ciągu jednej nocy musiałam podjąć decyzję o zmianach na następnych kilka miesięcy. Krótko biłam się z myślami i wiem, że podjęłam najlepszą decyzję w życiu! Mimo, że długo myśleliśmy nim zrezygnowaliśmy z przyjazdu w grudniu, bo zima, bo zmiana czasu, bo dzieci, bo nie cierpię latać, teraz czasu do namysłu nie miałam dużo i w ciągu nocy musiałam zorganizować wszystko. Bałam się jak w takim stanie jakkolwiek przemierzę 2,5h drogi na lotnisko, a potem przetrwam 9h lotu. Na lotnisko dotarłyśmy bezpiecznie dzięki nieziemskiej uprzejmości wspaniałego sąsiada! Takiej pomocy nie dostaje się co dzień i nie od każdego! Obiecuję, nie zapomnę! O locie bez ŻADNEJ pomocy stewardess już mi się nie chce rozwodzić. Było strasznie! Ważne, że doleciałyśmy i że nie było za późno! Udało mi się jeszcze z Nim pobyć 5 dni. Pracę serca, nerek i wątroby przejęła aparatura, a wszystko ostatkiem sił kręciło się wspomagane lekami... Choć rozmawialiśmy praktycznie codziennie, nie widzieliśmy się rok. Bardzo się zmienił... Mówił bardzo niewyraźnie, a ból narastał każdego dnia. Jak mnie zobaczył, to tym słabym głosem prosił pielęgniarkę o wypis, bo on tu leży, nic nie robi, a tyle ma do zrobienia... Ja zamarłam... Do końca był taki, że nie pokazywał, że mu źle, tylko wszystkiemu chciał stawić czoła, chciał walczyć. Pierwszego dnia dawałam mu tygodnie nawet, drugiego już tylko godziny. Trzeciego znowu liczyłam na cud i tak na zmianę. Chciał bardzo, żebyśmy byli, choć to też Go męczyło :(. Dałam mu całą swoją wiarę i nadzieję, a była jak nigdy niewyobrażalnie wielka! Nie wystarczyło... ale może zyskał choć tych kilka dni. Było mi naprawdę ciężko patrzeć jak dosłownie kona i nijak poza drobiazgami nie móc pomóc. 5-tego dnia już był na morfinie, nieobecny. Jego cierpienie było tak wielkie, że mimo przerażającej świadomości, że zaraz stracę tak bliską mi osobę, wiedziałam, że to jedyne "rozwiązanie" niosące ulgę i zasłużony spokój. Wieczorem dostaliśmy najgorszą  wiadomość. Tą, w którą ciągle nie wierzę...

Już nikt mi nie powie: "No nie, Ty to jesteś szalona!", "Obśmiałem się jak norka". Nie zapyta: "Jak tam Malutkie?". On bardzo mnie wspierał w moich hendmejdowych działaniach, bardzo cieszył się ostatnio z pracowni, wspierał szyciowy projekt linii wyrobów dla dzieci, która miała tuż przed tym ujrzeć światło dzienne. Zawsze służył radą, miał duże poczucie humoru i był nadludzko pracowity.

Mimo, że już Go nie ma, jest cały czas... Jest w muzyce, w pięknie zapisanych notatkach leżących na stole, w książkach, obrazach, miejscach.

Są ludzie i chwile, których nie da się zapomnieć...
To właśnie o Nim...

Jesteśmy tym ogłuszeni, w nieustającym szoku... To absolutnie nie ten czas! Miał jeszcze tyle planów, pomysłów! Choć ostatnio już nieco słabł... Moja Mama jest w ciężkim stanie. Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, że aż w takim. Odradzano mi przylot, bo dzieci, bo zamieszanie, że nie znajdzie na nie wcale sił,  że ten gwar jest nie na miejscu... A to właśnie one stały się najlepszym naturalnym lekarstwem na ten cały ból! Mimo wielkiego wsparcia Rodziny i Przyjaciół ciągle szukałaby Jego w pustym mieszkaniu. Teraz szuka nas. I razem staramy się przetrwać w nowej, niewiadomej rzeczywistości. Na pewno będziemy ją tu wspierać do lata. Dzieci, które i mnie koją są też w ciężkiej sytuacji. Zostały nagle wyrwane z innego świata, nie rozumieją do końca co się dzieje, długo cierpiały na zmianę czasu, zostały na długo bez Taty, a jeszcze nowa rzeczywistość poczęstowała starszą zapaleniem krtani... Wyjątkowo trudny to czas... Dla mnie, dla nich, dla nas.

Choć nadal w to nie wierzę, dochodzi do mnie, że nic już nie zmienię i muszę się powoli z tym oswajać. Nie mam jednak pojęcia jak tego dokonać...  Bardzo ciężko o tym mówić, równie ciężko było to napisać...

Przepraszam szukających notki o szyciu, za ciężką notkę o życiu, ale ten blog to mój świat, do którego zagląda też wiele bliskich mi osób. Tylko mała garstka z nich wiedziała, a wiedząc jakie to dla mnie ciężkie oszczędziła mi rozmów. Za to Wam bardzo dziękuję!!
Natomiast jest mnóstwo osób, które wiedzą, że coś, ale nie wiedzą co się ze mną dzieje i im też chiałabym rozjaśnić... Inaczej na razie nie umiem. Myślę, że i one ciszę zrozumieją...

A całej reszcie, która była i jest cały czas z nami chciałam BARDZO podziękować!
Mocno wierzę, że dzięki Wam - razem, będzie łatwiej! Na razie jest szok, mnóstwo się dzieje, ale myślę, że jak się sytuacja nieco uspokoi ból powróci z jeszcze większą siłą...


Od tych kilku tygodni znajduję w sobie nieziemskie pokłady siły i wiary. Mimo wrodzonego uporu, w innej sytuacji poddałabym się już na etapie szalonego planu przyjazdu tutaj.
Dziękuję za te siły i błagam o więcej!
Na pewno ich nie zmarnuję...

środa, stycznia 18

Cz. 1 zestawu kuchennego ;)

A dziś coś w temacie kuchennym. Jakiś czas temu pokazywałam parę rzeczy zrobionych do kącika jadalnego, ale główny obrus został przez kogoś porysowany długopisem, a malunki pomimo kilku prób się nie spierają... Dlatego postanowiłam przerobić dodatki w jadalni :). Na razie powstała część czyli podkładki na stół oraz rękawica i chwytacz/łapka/uchwyt do gorących naczyń (nie mam pojęcia jak to się nazywa fachowo ;). W toku natomiast zasłonka, obrus i drobiazgi.

Tkaniny na zestaw pochodzą z kolejnej paczki tkaninowo - vintage`owego łupu, gdzie było dużo zieleni, w tym właśnie tej chłodnej. 


Oba elementy uodpornione na gorąco. Mają i zwykłą ocieplinę i specjalną z taką foliową powłoką termoochronną.


Rękawica zrobiona z wykroju.
Pikowania pod częścią na palec nie są nierówne, tylko tak się akurat ułożyło.




I łapa gotowa do akcji :). Poprzednie miałam takie z palcem na bok, ale użytkowałam i takie i wydaje mi się, że chwyt w tych lepszy :).




Tu właśnie ta ochronna ocieplinowa warstwa.




Ciężko było dobrze uchwycić kolory. Te kwiatki są na bladoniebieskim pasie, a pionowe paski to odcienie seledynu.


Podkładki są na razie trzy, bo czwarta osoba jeszcze z nami nie je, a do czasu zmian, pewnie nowy komplet powstanie ;).
Podkładki robione były nie na raz i wyszło, że jedna ma węższą lamówkę ;). Natomiast wszędzie miałam problemy z obszyciem lamówką zaokrągleń... Ale robiąc na końcu ten chwytacz odkryłam, że szpilki co kilka milimetrów, wyjmowane dosłownie tuż przed igłą bardzo pomagają. Następne będą lepsze :).
Przepikowane tylko pionowo w kilku miejscach.



Tyły są w odcieniu nieco żywszej zieleni :).


Aha, jakiś czas temu kupiłam sobie stopkę z górnym transportem i nie wiem dlaczego nie miałam jej od dawna ;). Prawdziwa rewelacja! Szczególnie przy patchworku czy pikowaniu. Nic się nie ściąga, marszczy, wiele warstw jej nie straszne. Dzięki temu i tutaj te pikowania poszły sprawniej i te złożone kilka warstw na rękawicę i chwytak zostały w miejscu tak jak na początku.
Poza tym nadaje się do bardzo cienkich tkanin i do równego zszycia np. wzoru czy pasków - nie testowałam jeszcze :).
Rewelacja!! Polecam!

Wygląda kosmicznie. Tak:

Oczywiście, gdy ją zamontowałam oczekiwałam cudów o jakich słyszałam, a tu lipa, było nawet gorzej niż zwykłą... Okazało się, że tę górną plastikową łapkę (jak u robota ;)) trzeba założyć na to metalowe poprzeczne, co wystaje przy igle i dopiero wtedy poszło jak po maśle. Ale to nie nowość w moim wydaniu, bo już chyba wspominałam, że idę zawsze na żywioł i nie czytam instrukcji ;).

Ten dzyndzel z boku to dodatkowy bajer, który nam ułatwia szycie w równych odstępach. Można sobie go ustawić na dowolną szerokość. Odkryłam również, że dzyndzel - przewodnik, można włożyć w to metalowe mocowanie zwykłej stopki :).


Poza szyciem, to mamy szaleństwo temperaturowo - pogodowe. Gdy padał śnieg było do -15, a dwa dni potem +15. Oczywiście śnieg się rozpuścił, ale zaowocowało to też czterogodzinną burzą... W styczniu... Na moje migreny pogodowe jak znalazł! Było ciężko. Dodatkowo, w pierwszy dzień śniegu wpadłam w poślizg, na szczęście poza awersją do jazdy nic się nie stało. Gdy temperatura podskoczyła, to się cieszyłam, ale nie spodziewałam się, że to aż tak zaowocuje, a migrena nie będzie chciała uciec :(. Jako, że nie uznaję przeciwbólowych medykamentów, które poza niszczeniem mnie od wewnątrz nie działają, leczyłam się w pracowni ;). Było lepiej :).

Miłego tygodnia!!
A.

poniedziałek, stycznia 16

Jeszcze coś w temacie organizacji ;)

Nie spodziewałam się, że tak szybko uda mi się zabrać do kolejnego punktu planu organizacyjnego pracowni czyli do porządków w skrawkach. Zajęcie to: żmudne? - bardzo, opłacalne? - baaardzo :). Nie spodziewałam się, że te pomięte i poupychane kawałki czasami są takie spore i że niektóre będą jak znalazł do czegoś co wkrótce. Nie wiem ile czasu ogólnie na to poświęciłam, bo robiłam to na zmianę z szyciem, ale uporałam się już z większością czyli bawełnami :).

Nie chciałam kolejnych pudeł, ani tym bardziej worków, bo nie chce zagracać, padło więc na organizer na... buty wieszany na drzwi :). Szukając pomysłu w temacie organizacji skrawków znalazłam w grafice google takie drzwi z zawieszoną płachtą i z kolorowymi tkaninowymi punkcikami i już mi więcej szukać nie trzeba było! ;). Od razu nabyłam i zaczęłam zapełniać :). Oszczędność miejsca wielka! Pomysł świetny, choć wygląda  to średnio elegancko, ale można też odwrotnie zawiesić i będzie w schowku. Natomiast póki co zostawiam tak. Mimo, że w przypadku przezroczystych szuflad oklejałam je, bo denerwowało mnie jak widziałam ich zawartość, tutaj te przezroczyste kieszenie jednak ułatwiają sprawę bardzo i starałam się tkaniny poukładać w miarę możliwości w podobne kształty, coby mój wewnętrzny spokój nie został zaburzony ;).

Najpierw tkaniny prasowałam i przycinałam do prostokątnych kształtów. Resztki odkładałam na potem ;).



W górnych kieszeniach są większe kawałki posegregowane kolorystycznie.


W dolnych natomiast kilka większych kolorowych oraz posegregowane kształty pocięte z resztek z większych ;).


Wszystkie resztki cięłam na trzy różne wielkości: duże i małe kwadraty, trójkąty. potem z resztek jeszcze zostawiłam  paski, z których można coś zrobić. A już inne może i by się nadały do małych aplikacji, ale już wyrzucałam.


Do utrzymania tych samych kształtów pomogły mi akrylowe linijki i ostry nożyk. No i jeszcze malinowa herbata i muzyczka w tle ;).


Z małym kwadratem było trochę zabawy, ale spód podkleiłam kilkoma paskami taśmy malarskiej, a na wierzch przykleiłam rączkę od dziecięcgo stempla i dzięki temu mogłam obracać kwadrat, a tkanina trzymała się spodu, a ja przycinałam ładnie boki. Większość bardzo ładnie z tym współpracowała. Oczywiście widziałam w sklepie takie "trzymacze" na przyssawki, ale gdzie tu szukać, jak człowiek w trakcie prac i w ferworze wielkim ;). Więc powstała pomocna wersja domowa ;).


Tu też zapanował nowy ład, bo część powędrowała na drzwi, a część z worków na nowo tu.


Aha, no i mimo nadziei, że pozbędę się skrawkowych pudeł, to jednak się nie udało. Został do organizacji filc, polar, sztruks, winyl, dzianina itd... A do tego składuję tam projekty do skończenia, więc i pudła są. Natomiast jako, że najwięcej robię w bawełnianym temacie, to musiałam to ogarnąć w pierwszej kolejności.



Jeszcze jedno tyczące się organizacji. Ulubiona zabawa Dziecka, to wymyślanie historii z figurkami w roli głównej, ale często jest płacz i szukanie w szufladzie figurek, jakiejś jednej konkretnej, więc postanowiłam i jej zrobić takie oklejane przegródki, gdzie można choć trochę je rozdzielić i utrzymać porządek. Teraz jest dużo lepiej i sprzątanie ich i szukanie idzie sprawnie!


No i na koniec coś co miało powstać już dawno temu i dużo większe, ale zima nie dotarła na czas ;). Tutaj zrobiony z pierwszego śniegu sprzed kilku dni, potem jeszcze dopadało, ale powoli się roztapia.
Ubogi, ale jest! :)



Miłego tygodnia!
A.